Przybywszy przed wrotka, otwarła je i przeszła prędko podwórko.
Podniosłem się z murawy, nie myśląc o Kapim, który skakał naokół mnie.
Matka Barberin nie pozostała długo w domu, z którego wybiegła z wyciągniętemi przed siebie ramionami. Biegała tu i tam po podwórku. Szukała mnie.
Pochyliłem się naprzód, wołając z całych sił: Mamo, mamo!
Ale głos mój nie mógł dojść do niej, ani przegłuszyć szmeru płynącego strumyka.
— Co ci się stało? — zapytał Witalis. — Czyś postradał rozum?
Nie odpowiedziałem mu, wpatrzony w matkę Barberin, która nie przeczuwała, że jestem tak niedaleko od niej i ócz swych ku mnie nie wzniosła ni razu.
Przeszedłszy podwórko, weszła na drogę, rozglądając się na wszystkie strony.
Krzyczałem coraz mocniej, ale napróżno. Wtedy Witalis podejrzewając prawdę, stanął przy mnie i pochylił się w dół. Wnet spostrzegł biały czepiec matki Barberin.
— Biedny malcze, — rzekł półgłosem.
— O, błagam pana, — zawołałem, zachęcony jego słowami współczucia, — pozwól mi pan wrócić.
Lecz on ujął mnie za rękę i wiódł mnie dalej drogą.
— Wypocząłeś już, — rzekł, — więc maszeruj naprzód, mój chłopcze.
Usiłowałem wyrwać mu się, ale trzymał mnie silnie.
— Kapi, — zawołał, — Zerbino!
Oba psy stanęły przy mnie; Kapi za mną Zerbino przedemną.
Po pewnym czasie odwróciłem głowę.
Zeszliśmy już ze szczytu góry. Nie mogłem dojrzeć już ani naszej doliny, ani naszego domu. Zdala tylko widniały wioskowe pagórki, sterczące ku niebu. Dal
Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/33
Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —