na ten zbytek. Dość już długo służyły zwierzęta niewolniczo ludziom, teraz się miało to zmienić na odwrót.
Czekając na przybycie tego służącego, generał Żoliś przechadzał się wzdłuż i wszerz placu, paląc cygaro. — Było na co patrzeć, jak dym ze swego cygara puszczał pod sam nos publiczności. Generał poczynał się niecierpliwić, przewracał gniewnie oczyma, przygryzał wargi i tupał nogą o ziemię.
Przy trzeciem tupnięciu miałem wejść na scenę, wprowadzony przez pieska Kapi. — Choćbym sam o tem był zapomniał, piesek przywiódłby mi to na pamięć. W danej chwili podał mi swą łapkę i zawiódł mnie przed generała, który spostrzegłszy mnie, wzdrygnął rozpaczliwie ramionami. Ech, to więc miał być ów służący? Potem podszedł mi prosto pod nos, oglądając mnie na wszystkie strony — i wzdrygając ramionami.
Mina jego przy tem była tak zabawną, że wszystko śmiało się naokół. — Dorozumiano się, że generał uważa mnie za skończonego głupca i to zdanie podzielali widzowie.
Długo i bacznie przyglądał mi się generał, poczem zdjęty litością, kazał mi podać śniadanie.
— Generał myśli, że ten chłopiec po najedzeniu się będzie mniej głupim, — objaśnił Witalis, — zaraz przekonamy się o tem.
Zasiadłem przed małym stolikiem, na którym stał talerz, a na nim leżała serweta.
Cóż zrobić z tą serwetą?
Kapi pokazywał mi, jak mam ją sobie założyć.
Po namyśle wytarłem nią sobie nos.
Generał kulał się od śmiechu, a Kapi aż się przewrócił na grzbiet z wzniesionemi w górę łapkami ze zdumienia nad mą głupotą.
Widząc z tego, że się omyliłem, począłem znów przyglądać sie serwecie, namyślając się, co mam właściwie z nią zrobić. Wreszcie zwinąłem ją i zawiązałem ją sobie pod szyją jako krawatkę.
Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/43
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —