Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/45

Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

bym ci powiedział, że pójdziemy do Bordo[1], a stamtąd w góry Pirenejskie, to i tak byś nie wiedział, co to znaczy. Zresztą ja sam nie byłem jeszcze w stronach, dokąd zdążamy.
— A jednak pan wie, dokąd mamy iść.
Przyglądał mi się długo, jakby czegoś we mnie upatrywał.
— Ty pewnie nie umiesz czytać? — zapytał.
— Nie, ale widziałem, jak inni czytali, — odparłem tonem osoby przekonanej, że ma z czego być dumną.
Wychowany byłem jak prawdziwy dzikus, który nie ma pojęcia o życiu cywilizowanem. Coprawda posyłano mnie do szkoły, ale tylko przez miesiąc, w czasie którego nie miałem nawet książki w ręku.
Wówczas we Francji było bardzo wiele gmin, które wcale szkół nie miały, a tam, gdzie szkoły były, tam kierowali niemi nauczyciele, którzy albo sami nic nie umieli, albo też zajmowali się czem innem, dość, że nie uczyli wcale dzieci, jakie im powierzano. Nie nauczyłem się zatem niczego w szkole, nawet nie znałem liter.
— Czy to trudno czytać? — zapytałem po chwili Witalisa.
— To jest trudnem dla tych, którzy mają tępe głowy, lub złą wolę. A ty, czy trudno pojmujesz?
— Nie wiem, ale uczyłbym się chętnie czytać.
Dobry staruszek zapoznał mnie ze sztuką czytania, a gdy umiałem już w książce czytać, zapytał mnie:
— Czy chciałbyś umieć czytać także nuty?
— A czy znając nuty, potrafiłbym tak śpiewać, jak pan?
— Czy chętnie słuchasz, jak ja śpiewam?

— To dla mnie największa przyjemność. Jak pan śpiewa, to poszedłbym za panem w ogień. Mam wtedy ochotę płakać, lub też śmiać się i może pan się wyśmieje z tego, gdy panu powiem, że gdy pan śpiewa piosnkę rzewną i tęskną, to zdaje mi się wtedy, że je-

  1. Pisze się właściwie „Bordeaux“.