pieska, bez jego kostjumu teatralnego i tedy włóczyliśmy się po ulicach.
Witalis, który zazwyczaj nie pozwalał mi się od siebie oddalać, w tych razach nie miał nic przeciw temu, abym używał swobody, mówiąc:
— Los zrządził, że w wieku, w którym dzieci chodzą zazwyczaj do szkoły, ty masz sposobność przebiegania wzdłuż i wszerz Francji, a więc przyglądaj się i ucz. Jeżeli zobaczysz coś, czego nie pojmiesz, lub o czem chciałbyś zasięgnąć bliższych wiadomości, to pytaj mnie bez obawy. Nie zawsze byłem dyrektorem trupy tresowanych zwierząt i uczyłem się kiedyś wielu rzeczy.
— A czego?
— O tem pomówimy później; lecz wiedz, że zajmowałem dawniej inne, niż obecnie, stanowisko w świecie.
Przybyliśmy wreszcie do pewnej wioski, położonej w nieurodzajnej dolinie, w której właśnie susza wszelkie plony zniszczyła. Wioska ta zwała się Bastide-Murat. Przepędziliśmy tam noc w stodółce należącej do oberży.
— To tutaj, — rzekł Witalis, rozmawiając ze mną wieczorem przed udaniem się na spoczynek, — tu, w tym kraju i prawdopodobnie w tej oberży urodził się człowiek, za którego sprawą zginęły tysiące żołnierzy i który rozpoczął swe życie jako chłopak stajenny, a został księciem i królem. Nazywał się on Muratem. Uczyniono z niego bohatera i nazwano tę wioskę jego imieniem. Znałem go i rozmawiałem z nim często.
Mimowoli wyrwało mi się pytanie:
— Czyś pan go wtedy znał, gdy był chłopcem stajennym?
— Nie, — odpowiedział Witalis, śmiejąc się, — lecz znałem go wtedy, gdy był królem. Po raz pierwszy jestem tu w jego rodzinnej wiosce, a jego samego poznałem w Neapolu, otoczonego królewskim dworem.
— Pan znałeś króla?!
Ton, jakim wykrzyknąłem te słowa, musiał być bar-
Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/48
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —