Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/53

Ta strona została uwierzytelniona.
—   47   —

Wyraz twarzy policjanta nie natchnął mnie otuchą; widać było, że gniew jego dochodzi do wściekłości.
Chodził wzdłuż i wszerz liny, a przechodząc koło mnie, rzucał mi z podełba spojrzenia, które nie wróżyły mi nic dobrego.
Żoliś, który nie pojmował grozy położenia, bawił się tem widocznie i w czasie, gdy policjant chodził poza liną, on tym samym krokiem stąpał wewnątrz obwodu oznaczonego liną i przechodząc koło mnie, spoglądał na mnie tak samo, jak policjant, z miną tak zabawną, że publiczność zanosiła się od śmiechu.
Nie chcąc doprowadzać do ostateczności policjanta, przywoływałem do siebie Żolisia, ale on na to nie zważał. To go bawiło, więc nie chciał mnie usłuchać i biegał dalej, wyrywając mi się, gdym chciał go przychwycić.
Nie wiem już, jak się to stało, ale policjant, którego złość zaślepiała, sądził, że ja małpkę podniecam i przekroczywszy linę, w dwóch susach był przy mnie. Upadłem na ziemię pod ciosem wymierzonego mi przezeń policzka.
Gdy wstałem z ziemi i otworzyłem oczy, ujrzałem Witalisa, który nie wiem, kiedy i jak przybył. Stał on między mną a policjantem, którego trzymał za łokieć.
— Zakazuję panu bić to dziecko, — rzekł, — to, coś pan uczynił, jest podłością.
Policjant usiłował wyrwać mu się, ale Witalis trzymał go mocno. Przez kilka sekund dwaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem.
Policjant szalał z gniewu.
Mój mistrz był wspaniały w swem szlachetnem oburzeniu, z wzniesioną w górę swą piękną, białemi włosami okoloną głową. Jego twarz miała wyraz oburzenia i stanowczej woli.
Wydawało mi się, że wobec jego postawy, policjant skryje się pod ziemię, lecz nie uczynił tego. Nagłym ruchem wyrwał się mistrzowi, pochwycił go za kołnierz i pchnął go brutalnie.