Sądziłem, że puszczą mego mistrza na wolność; ale tak się nie stało.
Inny jakiś urzędnik sprawiedliwości przemawiał przez kilka minut, poczem prezydent głosem donośnym oznajmił, że podsądny Witalis, któremu dowiedziono opór i czynną zniewagę reprezentanta władzy, skazanym został na dwa miesiące więzienia i sto franków kary.
— Dwa miesiące więzienia!
Przez łzy widziałem, jak drzwi się rozwarły i zamknęły za wychodzącym Witalisem, któremu towarzyszył żandarm. Dwa miesiące rozłąki. Gdzież przez ten czas się udać?
Wracając do oberży z sercem stroskanem, z oczyma od płaczu czerwonemi, zastałem przy bramie podwórza oberżystę, który przyglądał mi się długo.
Chciałem przesunąć się koło niego, by iść do piesków, lecz zatrzymał mnie.
— Na jak długo twój mistrz jest skazany? — zapytał.
— Na jak długo? Na dwa miesiące więzienia.
— I na jak wysoką karę pieniężną?
— Na sto franków.
— Dwa miesiące, sto franków, — powtórzył trzy czy cztery razy.
Chciałem znowu przejść koło niego, lecz znów mnie zatrzymał.
— I co ty chcesz robić przez te dwa miesiące?
— Nie wiem, panie.
— Ach, ty nie wiesz! A czy masz pieniądze, by siebie i zwierzęta używić?
— Nie, nie mam, panie.
— A więc liczysz na mnie, że ja was żywić będę?
— O nie, panie, nie liczę na nikogo.