Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.
—   52   —

— I masz słuszność, mój chłopcze, — mówił dalej oberżysta. — Twój mistrz jest mi już wiele pieniędzy winien, nie mogę ci więc udzielać kredytu przez dwa miesiące, nie wiedząc wcale, czy w końcu otrzymam zapłatę, a więc najlepiej idź sobie stąd precz.
— Mam iść stąd precz, ale dokąd, panie?
— Weź, chłopcze, twoje psy i twoją małpkę i ruszaj w świat. Pozostawisz mi naturalnie worek twego mistrza, który wyszedłszy z więzienia, przyjdzie tu poń i wtedy załatwimy nasz obrachunek.
— Ależ panie, gdzież ma mnie szukać mój mistrz, gdy wyjdzie z więzienia? Chyba tylko tutaj.
— Potrzebujesz tylko powrócić tu tego dnia; a teraz wyrusz na dwa miesiące na wycieczkę po okolicach i miastach kąpielowych. Możesz tam dużo pieniędzy zarobić.
— A jeżeli mój mistrz pisać do mnie będzie?
— To zachowam ci jego listy.
Spieszno mi było opuścić miasto, bo moje psy nie miały kagańców. Cóż odpowiedziałbym, gdybym spotkał policjanta? Że nie mam pieniędzy na kupienie kagańców? To było prawdą, gdyż miałem tylko jedenaście groszy w kieszeni, a to nie wystarczało na taki wydatek.
Biegnąc koło mnie, pieski wznosiły łebki swoje ku mnie, spoglądając mi w oczy błagalnie. Nie potrzeba było słów, by zrozumieć, że były głodne.
I ja także odczuwałem głód, bo nie jadłem wcale śniadania. Ale mając jedenaście groszy w kieszeni, nie można było jadać śniadania i obiadu; trzeba było kontentować się jednorazowym posiłkiem w ciągu dnia.
Tak szliśmy mniej więcej przez dwie godziny, w czasie których nie śmiałem się zatrzymać i w czasie których pieski coraz błagalniej na mnie spoglądały. Żoliś zaś ciągnął mnie za ucho i coraz mocniej pocierał sobie brzuszek łapką.