Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/62

Ta strona została uwierzytelniona.
—   56   —

o tem myśleć. Przysłowie zresztą powiada: Kto śpi, nie grzeszy, trzeba więc było usnąć.
Przed zaśnięciem wytłomaczyłem Kapiemu, że liczę na niego, że nas przed złem ustrzeże i dobre stworzonko zamiast położyć się obok nas na legowisku z suchego igliwia, pozostało na straży na dworze. Mogłem być spokojny, że nikt nie najdzie nas niespodzianie.
Nie mogłem jednak usnąć i położywszy się na brzuchu, płakałem z twarzą ukrytą w dłoniach, nie mogąc łez moich powstrzymać.
Wtem ciepły oddech owiał moje włosy.
Odwróciłem się i poczułem ciepłe i wilgne dotknięcie na mej twarzy.
Był to Kapi, ktory płacz mój posłyszawszy, przybiegł mnie pocieszyć tak, jak ongi w pierwszą noc mej podróży i lizał mnie po twarzy.
Objąłem go za kark i uściskałem, wtedy kilkakrotnie zaskomlał, jakby płakał wraz ze mną, chcąc żal mój dzielić.
Gdy się zbudziłem, był już dzień jasny, a Kapi siedział przedemną, przyglądając mi się. — Ptactwo śpiewało wśród gałęzi. Gdzieś w dali dzwon kościelny dzwonił na Anioł Pański. — Słońce stało już wysoko na niebie, a jego jasne, ciepłe promienie rozgrzewały mi zarówno serce, jak i ciało.
Nasza tualeta poranna wnet była ukończona i ruszyliśmy w drogę ku stronie, z której nas dźwięki dzwonu dochodziły. — Zapewne znajdowała się tam jaka wioska, a w niej skład piekarza. Gdy się dnia poprzedniego nie jadło obiadu, ani kolacji, to głód odzywa się wcześnie.
Zdecydowałem się wydać moje ostatnie trzy grosze; a potem zobaczymy.
Przybywszy do wsi, nie potrzebowałem pytać się o piekarnię. Nasze powonienie służyło nam za przewodnika. Zdaleka już poczuliśmy nęcący zapach świeżego chleba.