Strona:Hektor Malot - Bez rodziny.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.
—   73   —

— Jesteś dobrym chłopcem, — rzekła.
Opowiedziałem tu tak szczegółowo to małe wydarzenie, aby uczynić zrozumiałą zmianę, jaka od tego dnia nastąpiła w mojem położeniu. Wczoraj wzięto mnie dlatego, abym ja sam, moje pieski i moja małpka służyły do rozrywki chorego dziecka, lecz od dzisiejszej lekcji stałem się towarzyszem i przyjacielem Artura.
Gdy cofam się teraz myślą do dni, spędzonych na statku, obok pani Milligan i Artura, znajduję, że były to najmilsze dni moich lat dziecięcych.
Artur powziął dla mnie gorącą przyjaźń, ja zaś idąc za popędem bezwiednego uczucia, uważałem go za brata. Wypływało to niezawodnie z równości wieku i z mej nieznajomości spraw życia; także przyczyniła się do tego wielce delikatność i dobroć pani Milligan, która często odzywała się do mnie tak, jakbym był jej dzieckiem.
Życie, jakie tu wiodłem, było nader miłe i szczęśliwe dla dziecka, które opuściwszy chatkę matki Barberin, wędrowało po gościńcach za synjorem Witalisem.
Co za różnica między miską kartofli ze solą mojej biednej karmicielki, a smacznemi tortami owocowemi ze śmietaną, galaretami, kremami i pasztecikami kucharki pani Milligan!
Jakaż różnica między długiemi marszami na piechotkę, po, błocie, wśród deszczu, lub w upale, za moim mistrzem, a tą przejażdżką na statku!
Lecz muszę oddać sobie tę sprawiedliwość, że wrażliwszym byłem na szczęście moralne, jakie znajdowałem w tem nowem życiu, niż na rozkosze materjalne, jakich doznawałem.
Ileż to razy patrząc na Artura, leżącego na desce, bladego i cierpiącego, zazdrościłem mu jego szczęścia, ja, pełen sił i zdrowia.
Nie zazdrościłem mu jednak bogactwa, jakie go otaczało, ani statku, lecz miłości, jaką mu okazywała jego matka.