Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

buchnął w płacz, zawtórowały mu wszystkie dzieci.
— Cichoj, cichoj, — uspakajał stary Grzegorz, może to jeszcze nie prawda. Ot... ot... ot... mało bajek na świecie?... taki bór mieliby rąbać?... a toćby sumienia nie było.
— Dobrze ja się wywiedział — odrzekł smutnie Adam, wszyscy o tem gadają.
Stary nagle ożywił się, podniósł oczy spłowiałe na syna i zawołał.
— Ot... ot... ot..! a pamiętasz Jadamuś jakto nas za jenerałów wzieni?... też cały świat gadał o tem, ciągali nas po policjach, mieli wyrzucać z Majdanu i co?... Ot... ot... ot... bajka!
— Dziadku, dziadusiu opowiedzta jak to było — wołały dzieci nagle rozweselone nadzieją opowiadania. Posadziły starego przy ogniu, nalegając.
— Jak to było z tymi jenerałami?
— Bestje wilki, jak dziś hulają — rzekł Adam grzejąc ręce przy piecu. — I truje się tych gałganów i mnożą się beż miary.
— A konia jeszcze nie zżarły?...
— I... pewno dziś wezmą się do padliny, musi tak ciągną na żer. Nawet tych bestji żal, jak wytną bór, tak jak i my bez dachu ostaną.
— Nic Jadamuś, nic, ja dumam co to bajka, gdzieżby taki bór!...