Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary słuchał pilnie, z oczyma utkwionemi w bór, jakby przeczuwając niebezpieczeństwo.
Znowu uderzenia, tępe, dalekie.
Buh!... buh!... buh!...
Stary zbladł, zaczął dygotać na ciele.
— Ot... ot... ot... nie daj Boże!... — jęknął.
— Dziadziusiu co to?...
Józek nie dokończył; spłoszone gwałtownie sarny rozbiegły się. Wpadł Adam blady, zziajany, z przerażonym wzrokiem. Chwycił starego za ramiona i wstrząsając silnie, krzyknął dzikim głosem.
— Bór nasz rąbią!... ociec! bór siekierami... walą!... la Boga! nasze dęby!... la Boga!... nasz bór!...
Stary zachwiał się i usiadł na progu. Łzy gradem spłynęły mu w oczy, nie wyrzekł ani słowa, tylko serce mu biło z łomotem jak nad trumną brata. Józek i młodsze dzieci zaniosły się od płaczu. Adam wsparty plecami o ścianę chaty z dreszczem w żyłach słuchał tępych odgłosów siekier z głębin czarnych, przepaścistych.
Buh!... buh! buh!
— Jezu! wolej bym tego nie dożył! — zaskowyczał Adam i szloch bolesny wypadł z jego piersi.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .