Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idy do czorta którego wołasz — rzekła nie patrząc na niego.
W tem z ulicy ktoś krzyknął.
— Maksym ty znowu do sołdatki w swaty?.. ot durny! wódki twojej nie piła to czego leziesz?... czysta smoła.
Fedotka zaśmiała się i odwrócona do chłopaków na drodze krzyknęła.
— Prawdu każyte chłopcy — czysta smoła, ani odczepić.
Maksym splunął, porwał kosę i odchodząc burknął do dziewczyny.
— Jeszcze ty mnie kołyś będziesz wołać, będziesz prosyty szczob ja ciebie wziął, ale ja nie durny. Tfu! z takuju diwkoj ni ładu ni składu!
Szerokiemi krokami poszedł w stronę wsi.
Chłopcy pobiegli za nim. Fedotka została sama.
Zebrała szmaty na ramię i miała już odchodzić, lecz jeszcze stanęła. Wpatrzyła się tęsknemi oczyma w ciemną rzekę i szepnęła do siebie.
— Sokoliku mój! koły werneszsia to ni jak ino czajkoj, na tej reczońce ja ciebie wypatrzę. Hej i oczy już zabolały.
Odwróciła się odchodząc i znowu stanęła nasłuchując grzmotu szluzy.