Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzeka gada, szczob ty meni skazała reczońko gde Daniłko, bo Maksym brechał o wojnie, nijakiej wojny nie ma, Boh dobry!
Nagle zmarszczyła śliczne czarne brwi mówiąc głośno.
— Abo ty mnie reczońko życie przyniesiesz abo śmierć.
Podeszła parę kroków i szepnęła znowu.
— Abo życie abo śmierć.





II.

Wieczór zapadł gdy Fedotka w sadzie wiśniowym koło chaty rozwieszała mokrą bieliznę. Dziewczyna była smutna i zamyślona, nie cieszyła ją wieczerza w domu ani dojrzałe wiśnie spadające z gałęzi na jej ramiona. Nie cieszył klekot bociana ani dźwięki skrzypiec dolatujące z młyna gdzie młodzież wiejska bawiła się ochoczo. Słowa Maksyma przeraziły Fedotkę, choć w nie zpoczątku nie uwierzyła. Ale czyż ona biedna, prosta dziewczyna mogła wiedzieć co się na świecie dzieje ona znała tylko wieś Rudnię, drugą za rzeką Ruczyce i parę innych. Znała bory i pola. Najdalej w swem życiu była w miasteczku o kilka mil od Rudni, gdzie ją ojciec wziął parę razy na jarmark.
Maksym co innego, on bohatyr, on i rzeką z flisami pływał i z pańskiem drzewem jeździł,