Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopcy do których nie chciała wódki przepić i dziewczęta zazdroszczące jej urody nazwali ją sołdatką, bo Daniłko już trzy zimy w wojsku i słych o nim zaginął. Miał wrócić w tym roku na zielone święta i nie wrócił, już nadchodzą żniwa a jego sokolika nie ma. Może zapomniał o Fedotce, a może jest na wojnie jak Maksym mówił. Oj! biednyż on biedny! ona jego tak kocha, że ot zdaje się ptakiem poleciała by do niego, żeby tylko zobaczyć, a zagadać a dobre słowo usłyszeć. Trzy zimy za nim „tuży“, trzy wiosny i trzy jesienie czeka na niego i doczekać się nie może. Rodzice chcą ją gwałtem wydać za Maksyma, ale ona nie chce. Już ją bat’ko bił za to kilka razy, matka łajała, na wsi ją nazywają starą dziewką, a Daniłka nie ma i nie ma. Pewnie że ona już stara, już jej się na dwudziesty rok „obróciło“, inne w jej latach dawno za mąż poszły, i dzieci mają i chatę własną, ona tylko jedna sierota. Ale będzie czekała na Daniłka choćby drugie tyle czasu, za innego nie pójdzie, on wróci i weźmie ją za żynku. On ją kocha i do ślubu zaprowadzi, a potem będą w swojej chatynce ojcu, staremu Semenowi w łapaniu ryb pomagać. Daniłko nowe sieci kupi i wiek cały z nią żyć będzie, żadnej bohatyrki nie zechce.
Ale czemu nie wraca? musi jemu czas nie wyszedł.