Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczyna usiadła pod wiśnią, oparła głowę na ręku i zamyśliła się głęboko.
Po chwili czarne jej oczy zalśniły radośnie, kraśne usta śmiały się odsłaniając białe, równe zęby. Marzyła o ukochanym i obiecywała sobie być mu wierną. On jej dał bursztyny na szyję które nosi cały czas, ani razu nie zdjęła ich z siebie. Maksym jej dawał piękne korale kraśne jak czereśnie, ale ich nie chciała bo były od niemiłego.
Obok Fedotki, na murawie rozciągnął się czarny kudłaty pies i łeb położył na jej kolanach. Dziewczyna gładziła go śniadą ręką mówiąc do niego serdecznie jak do przyjaciela.
— Hej Mucyk! toż będzie radość jak Daniłko czajką przypłynie z sołdatów, będzie wtedy światło i muzyka i wesile i korowaj. Hej Boże miły! Daniłku szczob ty już tu był! Mucyk, Daniłko pryjde, prawda? i wozme Fedotku za żynku, i pijdu z Rudni tam do niego do Ruczyców. Jak będzie dobrze to budesz rybu z nami isty, a jak Boh daść zły rok, to choć kosteczki tobi damy, a taki damy, z głodu nie zdochniesz, bo Daniłko dobry, oj, jaki dobry! zobaczysz Mucyk, zobaczysz.
Przemawiała do psa uśmiechnięta radośnie. W tem drzwi od chaty otworzyły się gwałtownie, i smuga światła od komina padła na murawę oświecając nogi Fedotki i wsparty na