Prędko nałożyła spódnicę, siwą świtkę, na głowie zawiązała chustkę i cicho odryglowała nizkie drzwi chaty. Wchodząc do wiśniowego sadu spostrzegła że towarzyszył jej Mucyk, pogładziła psa po kudłatym łbie każąc mu pozostać w ogrodzie, a sama przez furtkę w parkanie wybiegła na drogę.
Silny wiatr powiał od rzeki chłodząc rozpalone czoło dziewczyny. Łapała powietrze, przesycone wilgocią, w spieczone usta. Otulona świtką biegła szybko wprost do młyna gdzie migotało światło, ciskając na falę długą, wązką wstęgę. Na czarnej wodzie dygocąc łamało się tysiące drobniutkich światełek. Z wnętrza budynku dochodził hurkot młyna, gwar chłopskich rozmów i głośne wybuchy śmiechu. Fedotka przy stosie belek zatrzymała się z namysłem.
Iść czy nie iść?..
Tam dużo ludzi, może ją wyśmieją, może Josiel nie zechce powiedzieć prawdy, może lepiej wrócić do chaty?..
Lecz nagle przed oczyma dziewczyny stanął znowu obraz końca świata, — ona nie umiała inaczej wyobrazić sobie wojny. Wstrząsnęła się i naciągając chustkę na oczy prędko postąpiła naprzód.
Stanęła na progu młyna zalękniona widokiem tłumu chłopów palących fajki.
Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.