Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hej Fedotka! chody w swaty, luby mene, swojewo sołdata kiń do czorta i Maksyma kiń... ja...
Nie dokończył, pchnięty ręką rozgniewanej dziewczyny zatoczył się aż w kąt izby.
Fedotka wypadła na drogę jednym susem, w młynie wybuchnął śmiech.
— A szczo Anton, harna diwka! prawda? — żartowali chłopi.
— Proklataja wid’ma nie diwka — burknął chłopak zły i spluwając odszedł do wagi.
Dziewczyna śpieszyła do chaty biegnąc prędko, uszczęśliwiona że nie ma wojny i że Daniłko do niej wróci. W duszy jej śpiewało, radość rozsadzała jej ciemną pierś wieśniaczą, biegła podziękować Bogu za doznane szczęście.
Wpadła w ogrodową furtkę i nagle stanęła trafiając na jakąś wielką przeszkodę, coś ją objęło i zaczęło dusić w uścisku.
— Szczo ce? — krzyknęła przerażona.
Włosy jej powstały na głowie. Była pewną że to smok z końca świata napadł na nią i chce zadusić. Szarpnęła się raz i drugi lecz napróżno, żelazne kleszcze trzymające ją w uścisku zacisnęły się mocniej.
— Hospody pomyłuj — jęknęła dziewczyna.
— Hołubko ty moja, doniu, sokoliku mój, czornobrewo, ja ciebie lublu jak durnyj, ty bu-