Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

Baba jeszcze mamrocząc gramoliła się na piec i uspokoiła dzieci.
W chacie umilkło, tylko dolatywał monotonny huk rzeki, poszum wiatru z wiśniowego sadu, a z kąta gdzie spała dziewczyna ciche szlochanie.





IV.

Słońce wzbiło się wysoko, rzucało na rzekę i łąkę tysiące złotych świateł. Rzeka roziskrzona płynęła rzeźwo niosąc na szafirowych falach błyszczące pasma słoneczne i tęskne melodje wołyńskich piosenek.
To dziewczęta śpiewały na łące.
Na zielonej ławicy skoszonej trawy pełno kręciło się czerwonych spódnic i białych koszul. Dziewczęta postrojone w paciorki, w kraśne chustki zgrabiały siano w kopice, ciesząc się z pięknego dnia i ze swej pracy. Od świtu śpiewały o kozakach, o czornobrewach i o „neszczastnoj Marusi“, wreszcie o swej reczońce „szczo ide w świt jakby skrydła miała“.
Fedotka grabiąc na swym kawałku łąki śpiewała również, ale tęskniej, rzewliwiej. Czerwoną spódniczkę podpięła wysoko, tonąc zgrabnemi stopami w pokosach siana. Na białej koszuli złociły się bursztyny, z pod lśniąco czarnych warkoczy, przykrytych żółtą chusteczką,