Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

— Fedotka! Daniłko pryichał, chody żywo, taki harny, ubrany jak sołdat, i lentu maje, jej Bohu! krasnuju lentu, chody żywo!
Porwał ją za rękę i biegli razem, Ołeksa prawił o Daniłku, opowiadał jak wygląda, co gada, gdzie bywał, i ciągle jednym kończył:
— I krasnu lentu maje, pobaczysz.
Fedotka niedaleko chaty wyrwała się bratu chcąc jak najprędzej powitać ukochanego. Już dopadła do furtki — gdy Ołeksa krzyknął na nią.
— Gde idész Fedotka? Daniłko we młynie z chłopcami, tam chody, jego w chacie ne najdesz.
Dziewczyna stanęła w miejscu jak przykuta, szeroko rozwarte oczy obróciła na brata i oddychając śpiesznie patrzała na niego bez słowa, tylko brwi jej ściągnęły się dumnie, a usta drżały.
— Chody do młyna... chody — wołał chłopak ciągnąc ją za rękę.
— Ni, ne pijdu — wyjąknęła.
— Sczo ty zduryła?...
— Ne pijdu, ne choczu, — odparła z wysiłkiem.
Chłopiec stanął zdumiony.
— Ty zduryła Fedotka?.. Daniłko pryichał a ona nie chce do niego iść. Na czysto zduryła.
— Jak on we młynie, to ja jemu ne potrybna — rzekła z energią i z przejmującym smutkiem.