Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

z nimi zrównał i spojrzał, lejce wypadły mu z rąk. Z ust wydobył się zdumiony okrzyk.
— A!..
Świtaniem wyjechał na łąki, teraz wracał na południe, i nic nie wiedział o powrocie sołdata. Na widok tej pary zbladł strasznie, w oczach mu zamigotał ponury ogień.
— Hej Maksym! Pomahaj Boh! — krzyknął wesoło Daniłko.
— Dobre zdorowie! — odrzekł chłop głuchym głosem, zgarnął lejce i zaciął konie. Wóz potoczył się szybko, pozostawiając tuman kurzu.
— Szczo jemu? — zapytał Daniłko.
Fedotka milczała.
Chłopak objął ją w pół i poszli w stronę chaty Damiana.
Z boru dolatywał co raz częściej zły jakby zduszony ryk, czarny brzeg chmury zaciemniał świat, wiała z niej groza.





V.

W chacie Damiana ludno i gwarno. Chłopi siedząc pod piecem, na przyźbie radzą, kiwając głowami nad dzisiejszą burzą. Od południa do późnego wieczora lał deszcz bez przerwy, huragan z grzmotami i piorunami szalał nad wsią, srożąc się niebywale. Z łąki woda por-