Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

z podsmaloną czupryną. Ale Maksyma nie ma u Damiana, poco on tu?... żeby widzieć Fedotkę, swoją hołubkę, dla niego straconą. On miał dziś swaty do niej słać, a ot jemu i swaty, kiedy Daniłko już z dziewczyną „zmówiony“. Nieszczęsny Maksym nie dostanie czornobrewy.
A jak ona dziś wygląda ta Fedotka, hej Boże miły! wystroiła się jak korolewna jaka. Nową spódnicę włożyła czerwoną, naszywaną galonami, i buty małe i zgrabne choć zrobione z grubej skóry. Zapięła się ciasno, w ciemny granatowy kaftanik, oblamowany aksamitem. Pod szyją i przy rękach wyciągnęła białe kryzy od koszuli, zapinając je błyszczącemi spinkami. Na szyi ma bursztyny, lecz na piersi spadają jej sznury czerwonych jak krew korali, na długich kosach mieni się jedwabna, ponsowa z żółtem chusteczka.
To są dary Daniłka. Fedotka wystroiła się, oczy jej błyszczą jak gwiazdy, usta palą żarem.
Inne dziewczęta, patrząc na nią, same nie wiedzą czego zazdrościć, czy stroju czy chłopca. Więc wzdychają cicho. Chłopcy patrzą na Daniłka gniewnie, że im najładniejszą zazulę ze wsi zabiera, ale zbliżyć się do niej nie śmieją, bo z „sołdatem“ trudna sprawa. Jeden Maksym mógłby z nim zadrzeć, widać i on się boi, kiedy nawet nie przyszedł. Więc od biedy