Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

sy ginęły w groźnym ryku co raz bardziej wzburzonej rzeki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Do brzegu prędko podpływała łódka, ledwo mogąc utrzymać równowagę na górach spienionej wody. Tłum ludzi stał na brzegu, patrząc chciwie na jadących i czyniąc różne uwagi.
— Uratowały rybaków! ot prowornyje chłopcy.
— Żywo do brzegu, bo rzeka jak morze rozhulana.
— Sława Bohu szczo ne potonuli!
— Ticho płynut, musi rybaków zamroczyło.
Wśród okrzyków łódź przybiła do brzegu. Chłopi wysiadali w milczeniu, twarze ich były ponure, przerażone.
W tem rozległ się rozdzierający krzyk Fedotki.
— Gde Daniłko?!...
Głuche milczenie, tylko rzeka ryczała jakby śmiechem szatańskim.
— Gde Daniłko? — wołali chłopi, sunąc gromadą bliżej łodzi.
Jeden z rybaków, dygocąc na nogach, wskazał na rzekę.
— Nas uratował, a sam pohybnuł — rzekł jęczącym głosem.