Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chody biedniako do chaty, chody do bat’ka.
Pociągnął ją za sobą. Szła bezwładna, nie pojmując co się z nią dzieje. W uszach jej dzwoniło, świat zawirował szalonym pędem i zemdlała. Wtedy Maksym wziął ją na ręce i niósł do chaty. Za nim wlókł się bez słowa zgarbiony, stary Damjan i zmokły drżący z zimna Mucyk. Od rzeki dolatywał co raz głośniejszy gwar głosów ludzkich.





VI.

Minęła doba. Ludzie nagadali się o ponurym wypadku z Daniłkiem. Próbowano szukać ciała. Sam pan z ludźmi nadjechał, lecz po kilku próbach zaniechano i tego. Rzeka była niebywale wzburzona, pełna wody. Sieci najmocniejsze nie mogły wytrzymać. Zresztą ludzie bali się narażać własnego życia.
Do wieczora uspokoiło się. Chłopi wyczerpani wrażeniem, zmęczeni fizycznie odpoczywali. Tylko w Ruczycach w małej chatynce Semena, ojca Daniłki, starzy rozpaczali okrutnie, a w Rudni u Damiana Fedotka cały dzień leżała nieprzytomna. Wieczorem dziewczyna odzyskała świadomość, przez parę godzin rozdzierający jej płacz nie dał się utulić. Potem znowu ucichła. W chacie myśleli że zasnęła.