Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

chylonym przez wiek, steranym pracą, zgnębionym niedolą.
— Hej! minęły lata.
Aby znaleźć stary kąt, przyjaciół — i tam złożyć kości.
Jechał rzemiennym dyszlem z dalekich stron, gdzie stracił wszystko, rodzinę, mienie, zdrowie i młodość. Pozostała mu tęsknota do kraju i gorąca niezachwiana wiara.
Z tem powracał do stron rodzinnych ........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— I krzyży więcej jest na naszej stronie, wielmożny panie — mówił parobek — u nas widno pobożniejszy naród.
— Ej! i tu lud pobożny, silny, a nadewszystko wytrwały.
Parobek umilkł. Na jego prostej twarzy zarysowała się myśl, krzesząc błysk inteligentniejszy w grubych rysach.
— Biedne oni panie — rzekł po chwili — najgorzej człowiekowi jak mu chcą ukraść to, co z sobą na świat przyniósł.
Stary pan uśmiechnął się, popatrzał, bystro na parobka i rzekł na próbę.
— Toż ciała im niezabierają.
Chłopak pokiwał głową żałośnie.
— Ciała nie, ale religję chcą zabrać, ot bieda.