— Dalej ludzie! nie gadać tam a robić trza, bo pilno, zara znowu kury zaczną piać.
Ostro zazgrzytały łopaty. W parę minut spróchniały krzyż, kilkanaście rąk spuściło na ziemię, ucałowali go wszyscy pobożnie z uszanowaniem, wsunęli w wykopany dół.
— Daj Boże, że ten na lepszą dolę błogosławić nas będzie.
— Amen! — odrzekli wszyscy.
Zabrali się znowu do roboty z natężeniem, pot operlił im czoła, nie zważali na to. Bijące serca dodawały im sił, radość wielka i tryumf napełniały duszę. Rozśpiewały się w nich radosne hymny szczęścia.
Dopięli swego.
Jeszcze kwadrans i nad zebraną gromadą ludzi, wzniósł wysoko i rozpiął ramiona, potężny, biały krzyż wyciosany z dębu, z wyrytym napisem i datą.
Pod blaszanym daszkiem zwisała metalowa pasyjka w cierniowej koronie.
Chrystus z pochyloną głową patrzał w dół na ludzi z bolesnym, rzewnym uśmiechem, z dobrocią Ojca Niebieskiego, że ot, zdawało się, oderwie ramię przybite ćwiekiem i pobłogosławi:
Ludu, coś mię ukochał, bądź błogosławiony.
Ludu, wierny obrońco kościoła, bądź błogosławiony.
Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.