Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

sprawa skończona. Raport zdać trzeba, ale co stanęło, nie godzi się zwalić. Przepadło!
A jak będzie kara za nieuwagę?
— Taj co! czy ja winien? wczoraj nie było, choć późno wracał z urzędu. Ot, stał ten co zawsze, stary walący się do ziemi. A dziś? może to cud?
— Przyjdzie sztrafować całą wieś!
Pokręcił się jeszcze, pokiwał głową — potem zdjął czapkę z gwiazdką, przeżegnał się i poszedł z powrotem do wsi.
Ale oto jedzie kolega z sąsiedniej gminy. Powitali się tajemniczo, szepcąc nowinki.
— A, a, a! zawodzą zdumieni. Wieści są ważne.
Krzyżów jest więcej, jak kraj szeroki wszędzie wznoszą się w górę i bieleją rozłożone ramiona Męki Pańskiej.
A, a, a, chyba cud? ........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Bryczka toczy się znowu w stronę Borowienek, wraca z Dolinek. Stary pan siedzi w swym kitlu i szerokim kapeluszu zgarbiony, na twarzy ma smutek i żal głęboki. Nie znalazł przyjaciół, jedni poumierali; drudzy zmienili się — a młodzi? znać go nie chcą, choć on ich kołysał. Rzucili trochę jałmużny i wracaj dziadu skąd przyjechałeś. Niema przytuliska dla starej głowy, niema pamięci w młodych