Iskrzy się niebo. Mróz poleruje niebieski strop w kryształową szybę, wskroś której przeświecają cudnym błękitem turkusy. Mróz krzesze brylantowe płomyki, świetliste żużle ciska tu i tam.
Mróz szczypie ciało, rumieni je barwą krwi, łowi dobywający się z piersi oddech i ścina w słup pary.
Buszuje w swem państwie, koronuje się coraz nowymi soplami lodu.
Wspaniałe stalaktyty wieńczą mu czoło, stroją frendzliście szaty, dzwonią na jego buławie.
Mróz! monarcha szeregów rzek, jezior, stawów, zakutych w lodowe blachy, w błyszczące przyłbice, w bogate opony dziewiczej barwy.
A nad tem czarne plamy zimowego ptactwa, ruchome, zwinne. Gibkie ruchy biało-czarnych srok, ociężałe loty wron, kule czerwonych gilów i rój maczku ptasiego rozpylony w powietrzu, rój domagający się żeru i ciepłego gniazda.
A nad tem bizantyjska kopuła lazuru utkana w mozaikę obłocząt drobnych jak niemowlęta, oświetlona gorejącem okiem słońca.
Przejaśnił się dzień, mija zwolna.
Płonące zorze podarte w szarfy z purpurowego atłasu, zaległy drogocennym szlakiem
Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.