Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

wieka nosi? Ino ciekawość, jak to się anioł ze złem spotkają ze sobą, co się ta wtedy robi?...
Westchnął ciężko, sieroca pierś jęknęła żalem.
— Oj, złe nie ustąpliwe jest, musi ta ono zawsze pierwsze idzie.
Spuścił oczy na śnieg i drepce szybko doganiając towarzyszy.
Z lasu weszli na okrągłą polankę. Okrzyk wypada ze wszystkich piersi.
Ujrzeli duże stado sarn. Smukłe, płowe zwierzątka żerują. Stoi tam dla nich stożek siana, który niby wiankiem ruchomym otaczają zgrabne ciała saren i jeleni, jakby baletników leśnych. Małe główki z różkami u samców i pozbawione tej ozdoby łagodne głowiny samiczek, podnoszą do stogu czarne, wilgotne mordki, wyciągając spore wiechetki siana. Inne baraszkują po śniegu. Łopot i chrzęst głośny, niby gniecionej srebrnej lamy, brzmi raźnie, karnawałowo. Jeden ogromny kozioł kopie cienkiemi nogami śnieg, wydobywając suche liście. Gdy usłyszał podejrzany szmer, stanął w wojowniczej pozycji. Uszkami strzyże, rozkładając je na boki i prostując gwałtownie; rogi nastawia, kręci głową, chrapie. Tupnął przedniemi kopytami z taką miną, jakby wołał: „A chodźno tu wrogu! Pomocujemy się?“