— Czy daleko jeszcze do naszego domu? — pyta miłym głosem młoda mężatka, wychylając różową twarz z kołnierza obszernego futra.
— Jeszcze kilka wiorst. Czy nie zmarzłaś, droga moja? — troszczy się mąż.
— Och, nie! tak mi ciepło przy tobie, mój Cześku jedyny.
— Maryś złota!
Futrzana czapka mężczyzny pochyla się do twarzy młodej żony, którą zaledwo poślubioną wiezie oto pierwszy raz do swego domu.
Szemrzą pieszczotliwe słowa i pocałunki.
— Nie rozkrywaj się, malcze mój. Co to jest! — mówi Czesław, niby z groźną miną, zapinając futro żony.
— Cesiu! warjacie! zaduszę się.
— Cicho, cicho, już prędko będą nas witali w domu.
— Po takiej zamieci nikt się nas pewno nie spodziewa, same zaspy.
Czesław spojrzał na niebo.
— Trochę nierozsądnie zrobiłem, wyjeżdżając na noc. No, ale jest jasno, wiejka ucichła i konie dobre.
Gwałtowny pocałunek złożył na czole żony.
— Ale za to swoją Maryśkę już dziś będę miał w domu.
Zaczęli się całować.
Upaja ich miłość i ta cisza uroczysta ugrzęz-
Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.