Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

uporczywego milczenia. Rozmyślała samotnie po całych dniach, zanurzyła się w zupełną konteplacyjność, ale bez apatji, przeciwnie, była smutna, zrozpaczona, lecz podniecenie dziwne, nie kojarzące się z jej nirwaną, owładnęło nią i ono ją może uratowało od melancholji. Dwa tygodnie przeżyte od dnia strasznej wieści, były dla niej wiekiem. Zdawało się Anielce, że każda godzina to ciężar nie do zniesienia, to brzemię straszliwe, co żegna jej wątłe siły. Nie zniosłaby dłużej takiej męki, jeszcze trochę wstępnych komedji i skryje się przed światem, zginie dla ludzi. Zapomną o niej, a on będzie z inną zażywał szczęścia. Ono miało być jej udziałem!
Dziewczyna wstrząsa się okropnym dreszczem, żal plastycznie zdusza jej krtań, czuje niemal brutalny jego dotyk. Nagle zapragnęła jakiejś zmiany, chwilowego bodaj zapomnienia.
Z alei skierowała się w stronę kwiatowego ogrodu, gdzie kopią, gracują uliczki i ruch panuje wiosenny, oraz przedświąteczny. Zachodzące zorze rzucają na gromadkę ludzi świetlane pasma. Wieczór nasuwa się cichy, jakby roztopiony w nektarze upoistym, nasiąkły rzewnością i słodyczą. Nad stodołą klekocą bociany, słychać świegotliwe rozgwary jaskółek i turkawek. I domowe ptactwo objawia głośno swoje zadowolenie z wiosny. Szczególnie wy-