Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

Lęk ich odleciał, są już tylko żądni wrażeń, czekają zjawisk nadprzyrodzonych, które oto za chwilę się spełnią.
Bór stoi tajemniczy, milczący.
Jest wielki w tej swojej ciszy i powadze, imponujący majestatem, groźny w ukrywaniu swych tajemnic. Szumi jednolitym chrzęstem igliwia i szelestem liści, jest potężny jak tytan, wielmożny pan obsiadły z niezmierną mocą na swej glebie, którą ukochał i wybrał.
Księżycowe, srebrne strumienie przesiąkają przez konary drzew i płyną wskroś czarnych zarośli i omaszczają je, tworzą siatki, desenie.
Czasem przez rzadszy zwal liści wpada duży blask, kładzie się plamą drgającą na zielonem podszyciu boru i jak wielki reflektor elektryczny rozświetla sobą dużą przestrzeń ciemnych głębin.
Adaś ściska mocno rękę Hani i mówi szeptem:
— Zaczarowana kraina mytów, tu się coś musi dziać w taką noc i pośród tych blasków.
— Czy znajdziemy ten kwiat, czy on zakwita? — pyta się Hania.
— Mamy silne pragnienie i wiarę. Niech pani ufa, to są potężne czynniki.
Idą coraz głębiej, zaplątują się w zioła, jerzyny dzikie szarpią im ubranie, ale oni idą raźnie naprzód, ufni w moc swych pragnień