Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.




Żniwa! Pola okryte złotem pszenicznych kłosów falują cudną zawieją, chrzęst lamowy ma swą wyłączną melodję, która pływa wskroś natury i niesie sonet jedyny w swym rodzaju, bogaty, żyzny. Kłosy ciężarne, chylą głowy pod brzemieniem płodu i szemrzą do przyrody: „spełniliśmy nasz obowiązek i wolę twoją, bierzcie nas, otośmy już dojrzałe“.
Siwo-srebrne żyta stoją posłusznie, ścięte i związane w snopki. Na rżysku gromadzą się stożki żytnie, czekając zwózki. Te pola już smutne, melancholja zasnuwa je i jakby senność, odpoczynek po rodach i po męce śmierci. Martwe pola żytnie: Pouciekały z nich przepiórki, rzuciły kuropatwy, tylko wiatr lipcowy, ciepły i duszny igra pomiędzy snopkami i zawadjacko gwizda w źdźbłach słomy.
Wiatr, wieczny przyjaciel pól i wróg ich zarazem. Teraz dusi zboża swym oddechem, jakby piekielnym, Żar zda się leci z nieba na ziemię, taki wartki potok gorąca, że kłosy żytnie parzą przy dotyku, niemal płoną. Pszenica stoi murem złotym, zbitym w wał gęsty, więc