Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

zdobycz. Łan pszeniczny gnie się posłusznie, oddając swój plon bogaty pod ostrze sierpów, słychać szelest suchej słomy, tępy odgłos mordu i śpiew ludzi pracujących w znoju. Może nawet słychać upał? bo żar słoneczny staje się tak mocarnym, że niemal widocznie i z szumem spływa z niebios roztopiona lawa upalnych żużli.
We wrzątku skąpana ziemia, powietrze, cały świat.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na zagonie pszenicy pod samym lasem, pracuje pilnie para ludzi, już starych, zgarbionych, lecz nie ustających w robocie.
Tomczuk z żoną sprzątają pszenicę z pola swego syna, który jest w Ameryce. Obaj staruszkowie pochyleni w pracy, ciągle myślami przebywają z synem, chociaż nie mogą sobie wyobrazić ani Ameryki, ani tej podróży okropnej przez taką wodę, co się jedzie przez nią cały tydzień, jak im syn opisywał. Co on teraz nieboże porabia? Pewno w fabryce przy walcach żelaznych oblewa się potem i znosi mozół straszliwy: dla chleba. Pisał przecie, że tam ludzie pracują z nieludzką siłą, że ręce puchną, oczy od upału fabrycznego zalewają się łzami, ale przestawać nie można, bo jeden drugiego popędza mocą czynu nieustannego, jak zgrzyt trybów u maszyn. Starzy rodzice