Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

staje się groźniejszą. Idzie z szumem, łoskot dziwny, nieustający przewala się w niej, poprzedza ją wiatr wilgotny, lecz gorący i ciężki, jak rozpaloną blachą wali naprzód, szerząc panikę.
Ludzie czują zapach siarki, ogarnia ich strach, burza jest tuż, tuż, przeczuwają, że zaraz piekło, się tu otworzy.
I rozdarły się czarne łachmany chmur. Ryk, huk straszliwy runął na ziemię, błyskawice oślepiające bluznęły ludziom w twarze i sypią ogień z żywiołową furją.
Tu i tam ślizgają się po śniadem ciele chmury krwawe, węże piorunów, trzask i łomot ogłusza. Świat zakręcił się w jeden wir szalony, uniesiony do góry pył kotłuje się ze zbożem we wściekłej targaninie. Słońce zgasło, ciemnia i groza wzięła świat w swe kolisko. Zamęt niesłychany pomieszał ludziom zmysły. Bezprzytomnie biegną do lasu chronić się przed wichurą i ulewą, bo lunęły strumienie wody, chłoszcząc po nadto drobnym, ostrym jak szpilki gradzikiem. Pioruny walą prawie bez przerwy. Elektryczność wyładowuje się z chmur, grożąc pożogą. Pola i bór zasypane ogniem błyskawic, gzygzakami piorunów. Orgia szatanów, rozpasanie się w żądzy niszczenia. Taka moc bucha z tego szału natury, że sama przyroda wpada w obłęd przerażenia i warjuje z tytaniczną potęgą.