Żeby pszenica plonowała
każda kopa sto korcy dała“.
Śpiewają dziewczęta, niosąc sierpy na ramionach i pęki maków czerwonych w spracowanych rękach. Świecą w zachodzących płomieniach słońca kolorowe spódniczki, wiewają białe chustki i kapelusze słomkowe parobków, które ochocza młodzież ciska w górę w dowód wesela i zadowolenia z pomyślnych zbiorów, tak wielkiego, że musi się to wyładować zewnętrznie. W rzeźkiem powietrzu rozbrzmiewają swobodne głosy, śmiechy i pieśń, niby jeden hejnał radosny.
Skowronek, patron pól, albo raczej pierwszy ich karbowy, bo od wczesnej wiosny do roboty zagania, potem zachęca do stałej pracy i uprzyjemniają świergotem swym wdzięcznym. Skowronek i teraz lata nad polami, skrzydełka jego trzepocą się żywo, z gardziołka płyną subtelne tony, zda się wołać głosem ludzkim, młodzieńczym:
„Zebraliśmy, zebraliśmy...
Zboże z pól, z pól, z pól.
Bóg dał, Bóg dał.
Cześć mu! Cześć, cześć, cześć...
Dzwonki skowronne wznoszą hen, hen, pod obłoki swe delikatne sopraniki i rozpylają je po przestworzu, niby drobne pacioreczki, któ-