Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

wiem! nie ciągnie mię do tego wyłącznie, więc chyba powołania brak.
Stan duchowny?... Och nie! to temat do rozwinięcia niesłychany, rozumiem, ale jednostronny, można dużo czynić, ale cóż tworzyć?... Piękne dusze ludzkie, dać przykład idealnego kapłana? Świetne, lecz... dla mnie, za małe.
Prawo!? Tak, to również coś. Bronić ludzi od kazamat niezasłużonych, dobrze mówić (myśl w nawiasie — za to dobre brać pieniądze), wykrywać zbrodnie, sądzić ułaskawiać lub karać, albo też prowadzić żywot wielce spokojny, groszowpływowy, bez żadnych czynów wybitnych, ot sobie wygodna wegetacja za pieniądze na rejenturze. Ale gdzież tu pole do twórczości, co tu można stworzyć?... Oczywiście nic! Martwa rutyna prawa i kwestja skończona.
Nie dla mnie!
Technika? Być inżynierem, budować mosty, tory niesłychane, przecinać kolejami pustynie, skały, stawiać fabryki, wymyślać bajeczne motory narzędzia o jakich świat nie słyszał. O tak! Tu twórczość ma szerokie pole i może mieć rozmach. Tędy już wiodą drogi do sławy i nieśmiertelności. Trzymać można w ręku rozwój kultury i czynić wynalazki, dające prawo do geniuszu.
A gdyby literatura?... I to pole do czynu