Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

szyny uczony jest, mądry i to nie siedzi na roli, ino pójdzie we światy, a majątek co na niego ojce i dziady pracowali odda w cudze ręce? Oj, panicu, to wstyd! Stary pan to się pewno zapłace bez taką hańbę synowską, bo to hańba i zgroza.
— Co?... Co Grzegorz wyplata, co wam do tego... jak śmie! — bełkotał Jurek oburzony i zły.
— Niech panic ostanie z Bogiem! — rzekł chłop poważnie i oddalił się wolno, znowu siejąc.
Jurek został spiorunowany jego słowami, mimowoli zawstydzony, jakby skarcony za swawolę.
Wzruszył ramionami i odszedł w przeciwną stronę, ciągnąc za sobą niepokój, aż bolesny. Wyraźnie czuje, że od tego miejsca, w którem rozmawiał z Grzegorzem, wlecze się za nim coś dziwnego, jakiś niby łańcuch skowyczący wyrzutem, jakiś ból niepewny a ogromny i wstyd i żal. Chciał oderwać się od tej mary, znowu myśleć spokojnie, lecz nie potrafił. Ogniwa dziwnego łańcucha opasują go tyranicznie, Jurek słyszy prawie szept tej mary złowieszczej, która mu czyni gorzkie wyrzuty.
— Czy to jęk ziemi mojej, czy to jej głos żalu?... czy to moje powołanie istotne, zbudzone słowami Grzegorza, upomina się o zrozumienie. Co to jest? — myśli Jurek. — Jednak ten