Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

nierozdrobioną, a taką piękną i bogatą, nie jest grzechem i wstydem, wykroczeniem patryjotycznem? Może to jednak prawda?...
Jnrek idzie chwiejnym krokiem, myśli, jak jaskółki chybkie, przefruwają przez mózg chłopca i coraz jaskrawsze znajdują oświetlenia dla nowopowstałej idei.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Minął ranek, nadeszło południe, znojne ostatniem gorącem jesieni. Aż zmieniła się pogoda, ze słonecznej w burzliwą. Suchy wiatr przelatuje pola, hula po nich. Unosi się wysoko, czochrając rozłożyste czuby polnych grusz lub spada na brudne, żółte rżyska i śwista w pustych źdźbłach przy ziemi. Gdy wślizgnie się w zielony gaj łubinu, grube strąki roślin wydają głośny chrzęst, strasząc kuropatwy i bure zające. Wicher przewala się po kartofliskach, szumi w prosach, targając ich lśniącemi kitami zawzięcie. Długie pędy wyki podrywa w górę, igra kędziorkami nasiennej koniczyny, tarza się bez pamięci po ugorach. Potrafił nawet zwierzynie dać się we znaki. Zniecierpliwione zające, położywszy słuchy po sobie, gnają na przepadłe pod osłonę lasu. Białe ich podbrzusza i nogi sprężyste idą w zawody z wichurą, migając ukośnie i prostopadle w stronę gęstej zwały drzew. Najeżone kuropatwy i przepiórki z rozwianemi piórami i wyciągniętą szyją,