Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówisz, ojcze, jak Grzegorz.
— Grzegorz? nasz stary? Skąd go sobie przypomniałeś?
— Rozmawiałem dziś z nim, o świcie.
— Tak? To bardzo rozumny człowiek, najbiedniejszy, a najmądrzejszy ze wsi, choć analfabeta, jak wszyscy.
— Zauważyłem przytem, że posiada magnetyczną siłę wpływową. On, gdy mówi i patrzy, to coś nakazuje.
— To idealista chłopski, zarazem wielki patryjota i siłacz duchowy, pomimo swego nieuctwa.
Umilkli. Tylko las rozlegał głośnym rykiem jeleni, tętentem racic harcującej rzeszy. Nagle stary pan objął syna i lekko przytulił go do siebie.
— Jurku, uratuj tych ludzi od nieuctwa, przynieś im lampę oświaty, bądź ich dobrodziejem, ich mistrzem. Bądź filarem naszego kraju, granitowym filarem, zamiast marmurem swego intellektu wspierać cudze gmachy.
— Jurku?...
Chłopak patrzył na polanę, ale łzy wzruszenia wzrok mu zaćmiły.
— Czy tego pragniesz, ojcze? — spytał.
— Pragnę ja i społeczeństwo nasze. Niezbyt wielu mamy siewców idei, bądź ty jednym z pierwszorzędnych. Mówią: rolnik, gospodarz,