Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

młodych razem z ich rodzicami i piję miód za ich zdrowie. Małgosia jest rozczulona, ale Olek chmurny. Obserwuje paniczów i widzi, jak oni z sobą rozmawiając szeptem, chichoczą i wciąż patrzą na kraśną Małgosię. To drażni Olka do tego stopnia, że chciałby zaraz zabierać z sobą żonę bez żadnego wesela i wieść ją do siebie do Sosnowa, byle ocalić ją od zaborczych spojrzeń paniczów. Ale właśnie jak na złość dziedziczka z córką odjechały, a panicze zostają na weselu na cały wieczór ku wielkiej radości wszystkich dziewuch.
Zaczęły się tańce.
Muzykańci grają z niesłychaną werwą krakowiaki oberki, polki i walce. Duża izba leśniczówki nie pomieściła wszystkich gości, kilkanaście par kręci się na dworze przed gankiem na ubitym placyku, inni w sieniach, a w świetlicy tylko wyborowsi.
Stary Maciej miodu nie żałuje, stoi i piwo w antałkach i wódka. Poczęstunek suty, bo rozdają smaczne placki z rodzynkami, różne pieczywa, mięsa, nawet jabłka. Jedni siadają do stołu i jedzą, inni się bawią — i na zmianę. Aż echo niesie w bór wrzawę leśniczówki, bór zaś znowu odpowiada rykami jeleni i łosiów.
Dokoła domku Macieja, na polance młodzież porozkładała ogniska. Płoną wielkie stosy i jaskrawą łuną świecą daleko. Drzewa nabierają