bez takich łobuzów masz być potępiony i nieszczęśliwy, a ja tyż? Olek, Bogu ofiarujmy wszystko, On ocalił mnie od skrzywdzenia, bo mi dał siły, i On nas dalej będzie bronił. Ino w Sosnowie bojam się ostawać. Olek.
— Nie ostaniem tam! Nie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Na drugi dzień, ku zdumieniu dziedziczki Olek gajowy podziękował za służbę. Pani siedząc w gabinecie z synami spytała zdziwiona.
— Nie chcesz u nas służyć? czemu?... Wyprawiliśmy ci wesele, okazaliśmy życzliwość, tak to nam odwdzięczasz?
Młodzi panowie uśmiechali się dowcipnie. Olek zaś palnął bez ceremonii.
— Wedle jasnej dziedziczki ja nic nie mam, ino panicze chcieli wyprawić mojej żonie takie wesele, że albo ja bym się nim udławił, albo oni. To lepiej jasna pani, jak nie będzie obrazy boskiej, niż by do grzechu dojść miało. Ja tam prosty chłop, ale szanuję co jest cudze, a kiej panom wszystko wolno to... niech se szukają gdzieindziej. Proszę jaśnie dziedziczki o zasługi, taj w świat.
Pani szeroko otworzone oczy skierowuje na synów, zdumiona, prawie przerażona, tem, co usłyszała. Łudzi się przez chwilę, że może Olek kłamie, że to jakieś nieporozumienie, lecz zmieszane miny synów, zarazem cyniczne,