Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

Artur niezbyt słucha „ględzenia“ dziadka, myśli natomiast o swych fabrykach, oblicza ile go będzie kosztowała cukrowa kolacja, podróż poślubna i prezenty ślubne. Drugą z towarzystwa jest Krysia, która również błądzi myślami, lecz nie dokoła pana Artura. O nim stara się wcale nie myśleć, bo gdy to następuje coś dotkliwie boli w sercu i jednocześnie coś jej szepce „daj mu kosza“.
Krysia marzy o szczęściu nieznanem ale przeczutem, o tym najdroższym istniejącym w sercu i duszy, lecz jasno nie odbitem... kto. Czuje, że kocha, że mogłaby szaleć ale nie umie sformułować plastycznie za kim, zasłania go pan Artur, jego wielka postać i wielkie brylanty. Wszystko to Krysi nie imponuje, jednak jest zaporą do wniknięcia w siebie i odszukania ukochanego. Trzecim osobnikiem, będącym po za słuchaczami dziadka, jest dość blizki kuzyn Bartniewskich, Roman Krasocki, młody przystojny chłopak, bardzo żywy, trochę urwis. On rozmyśla wprawdzie o opowieściach dziadka, lecz mętnie. Jest mu dziwnie gorzko w duszy i narzeka. Czasem jest zły na siebie, że przyjechał do Bartniewa; — niewiem poco — monologuje w myśli, — chyba na to, żeby podziwiać tę małpę Artura, którą wszyscy podziwiają, prócz dziadka Krysi... ale... i ona nie pewna! — Chwilami Romek skierowuje myśli do