Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.

zamieszanie straszne, zanim Krysia i Romek wytłómaczyli całą sytuację. Ojciec pod wpływem żony i córki zmiękł prędko, ale pan Artur stał się skandaliczny. Na jego wybuchy oburzenia do Krysi, ona odpowiedziała mu tylko tyle.
— Panu nie mogłam nawet odmówić, bo mię pan o moje słowo nie pytał osobiście, tylko rodziców. Romka kocham a pana.... poważam, i dla tego nastąpiła taka omyłka.
Pan Artur pierwszym pociągiem wyjechał z Bartniowa. Dziadzio Justyn w wybornym humorze pożegnał go, jakby pocieszająco.
— To mosterdzieju ta bestyjska ponowa narobiła takiego bigosu. W zimie to panie najbezpieczniej na taką zwierzynę nie polować jak dziewczyna, bo to panie wykrętne. Sarnę to jeszcze trop zdradzi, ale kobitę... całkiem na opak, zdaje się jest ślad... a tu masz, fik! zrobi kluczkę i zginęła.
Gdy sanki uwożące niedoszłego narzeczonego Krysi ruszyły z przed ganku, stary pan rzekł do swoich.
— Przysięgnę mosterdzieju, że od tej pory na żadne polowanie nie pojedzie, a ponowy to nawet będzie się bał w swoich czterech ścianach w mieście. Tak mosterdzieju mój.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .