Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

nam się śmieje, co?! Byłem dziś rano z Wojtkiem, ale mi prawica drżała z radości, że przyjeżdżasz i pudłowałem. Teraz chłopcze do boru z pieskami, albo z naganką, jak chcesz? Baby nam tu wieczerzę wyszykują, a my w pole! Uha!
— Ja stanowczo odmawiam, nie poluję, chcę odpocząć.
Pan Marcin zasadził ręce za pas, albowiem zawsze bekieszę pasem przepasywał, szeroko ustawił nogi, głowę odrzucił w tył i zawołał ze zgrozą.
— Niewieściuch się zrobił w waspana! Cóż to, takiś to Dębski?... A toć pradziady twoje z grobów powyskakują ze zgrozy, że takiego mają potomka. Pojechało za te tam zagraniczne morza, płótno panie najczystsze, a wróciła wata, wata mospanie! Pakuły! Hę, taki Dębski Boże odpuść!
— Dziadek zapomina, że Heidelberg nie jest za morzem, to raz, po drugie zaś jestem Dębski, ale Dębski nowoczesny i... nie dla Dębna, nie dla tutejszego... zacofaństwa — palnął Andrzej zirytowany przemową dziada.
Pot wystąpił na czole starego, nabrzmiały żyły na skroniach, poczerwieniał tak, że zdawało się, krew go zaleje.
— Hańba! Hańba dla rodu! ryknął strasznym głosem i zakrztusił się. Rękoma zaczął