Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.

sposób, zakończył by go również. Kulka wpakowana do mózga zamknęła by mu drzwi do przesytu. Ale tymczasem pić resztę życia, pić aż do utraty zmysłów, nurzać się w roskoszy, żartować z całego świata, z tradycji, z zasad, iść wbrew utartym poglądem kabotyństwa, fililisterstwo w kąt cisnąć i bujać ponad wszystkiem z lekceważącym uśmiechem człowieka, który żyje z łaski, nie dla świata i ludzi, lecz dla siebie, dla własnej satysfakcji, bo gdy zechce — ustąpi. Więc sprzeda Dębno, róg obfitości wysypie do dna i skończy komedję życiową.
A co poczną ci starzy, tych dwoje ludzi związanych z Dębnem tradycją, związanych miłością do ziemi rodzinnej, pełnych wiary, że tu złożą strudzone lecz szczęśliwe głowy?
Co z nimi będzie?...
— Pójdą w świat, tak jak i on — wydał wyrok Andrzej i zdenerwowany zanurzył się w pościeli. Ale czuł, że siekiera, którą chce zwalić potężny dąb tradycyjny dziadów, jest krucha i słaba, że cała filozofja życiowa nie zdoła zaostrzyć tej brutalnej siekiery tak silnie, by się nie wyszczerbiła lub nawet by nie pękła na twardych słojach dębu przeszłości. I czuł jeszcze, że pomimo wszystko nie pozwoli mu na to uczucie, by rąbać ten dąb. Jakaś żyłka Dębskich została w sercu, wypełnia ją