Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/102

Ta strona została uwierzytelniona.

— Magnat!... Nudzi się wśród nas... Niedelikatny... Wielki pan — chodziły szepty.
— To już nie ordynat. Ten widać gardzi szlachtą — mówili młodzi Sartascy.
Bohdan stracił popularność.
Nawet nie domyślając się tego, Bodzio pędził w małych saneczkach, na prędce chwyconych z Pozierza, z chłopcem stajennym, przez zaśnieżony bór do Głębowicz. Radość miał w sobie i figlarny dreszcz w młodej krwi.
Dwa konie głębowickie, zaprzężone w szpic, gnały prawie cwałem. Bodzio stał w sankach sam powożąc, i pokrzykiwał głośno na cały bór. Od pędu sań i okrzyków śnieg zdawał się spada z przydrożnych jodeł. Blady księżyc wyjrzał z za drzew, omaścił matową powłoką białą drogę, sypnął skąpe, wątłe iskierki na płaty śnieżne, niby lustrem pogładził lśniące ciała koni. Rozweselone światłem spasione araby rwały z kopyta, chrapiąc i dziarskim pędem unosząc drobne saneczki. Bohdan aż śmiał się z radości.
Odczuwał w sobie moc przeogromną i swobodę. Był oto teraz jakby panem i władcą, dziedzicem, nieprzejrzanych białych włości, stężałych rozłogów. Sam w swych saneczkach wśród pustyni mroźnej.
Mróz przemożny, biel przemożna.
Powietrze jarzy się białym ogniem. Chłód bijący z tej huty styczniowej, zimnej aż do sparzenia, przenika do kości, ssie szpik z ich wnętrza. I orzeźwia i młodość wlewa do duszy, porywa instynktownym rzutem, do czynu gna.
Mróz nabiera rozpędu, tęgość swą wzmacnia. Rozwiał mleczną brodę, włosy puścił na wiatr, i sieje hojną dłonią zielone iskrzyce, mroźne kamyczki czerpane z zanadrza lodowego.
Sieje piękno i potęgę.
Sieje chłód i obojętność.
Sieje nędzę i głód.
Śmierć dla skostniałych ciał, rozkosz i życie dla ciepłych, otulonych w futra. Z oczu sypie szmaragdy, z dłoni opale z zielonymi błyski.
Pod stopami w srebrnych sandałach rosną mu martwe, lecz błyszczące gwiazdy, z płaszcza kruszy się cienkie jak pajęczyna szkliwo igiełek mroźnych, które przebija się aż do serca.