Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/118

Ta strona została uwierzytelniona.

dokąd dążył, ale też spotkania nie pragnął. Księstwo natomiast witali go z pietyzmem.
Waldemar pytał o Bodzia, księżna wystąpiła ze skargą, niby to utrzymaną w tonie żartobliwym, lecz tak, by ordynat mógł odczuć w jej słowach jad i ironję.
— Ach! Pan Bohdan? To skończony socjalista.
— Czyżby?... — zdziwił się Michorowski.
— Ależ tak! Ordynat pojęcia nie ma, jakie on w Rusłocku głosi idee, jakie podsuwa nam projekty... Zakrawa trochę na chłopomana.
— Doprawdy? przestrasza mię księżna! Cóż on tam robi?
Książę pobłażliwie mrugnął oczyma.
— No, nic złego, nic złego...
Poniecka się gorączkowała.
— Niech ordynat sobie wyobrazi, że pan Bohdan inicjuje u nas coraz nowe instytucje. Zamiarami swemi przeładowuje nas. Jakieś tam szkoły, jakieś kolejki wąskotorowe z lasów, aby się chłopy nie męczyli pracą. Słyszane rzeczy.
— No, no! Rzeczywiście!... Bajeczny!... — potakiwał Waldemar, dusząc się śmiechem, czego jednak księstwo nie spostrzegli.
— Albo jego filantropja? Wprost skandaliczna!... Rozbałamuca nawet służbę.
— Ale z administracją jest w zgodzie, o ile słyszałem?
— Zapewne! Bo ich także psuje swym liberalizmem. Mają w nim poplecznika. Do tego dochodzi, że się z niektórymi przyjaźni. C’est même choquant!
Książę wciąż uśmiechał się uprzejmie.
— Tak, to jest młodzieniec, nie rokujący wielkich nadziei — mówił sylabizując słowa. Jego pochłoną niskie warstwy społeczne. To nie jest karmazyn, chociaż z nich pochodzi.
Usta ordynata zaczęły się przeciągać w krzywą literę szyderstwa, ale milczał.
Księżna trzepała dalej. Oczy jej duże, czarne, nazbyt wypukłe, błyszczały chęcią zemsty.
— Niech ordynat wyobrazi sobie co on mnie zrobił: Jechałam raz do kościoła, z boną i z dziećmi. Dzieci lokaj wiózł kucami, pana Bohdana zaprosiłam do powozu obok siebie. Bona naturalnie usiadła na przodzie. Tymczasem ten dziwoląg sam usiadł