Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo zachowywać się spokojnie, albo już mówić! Co się stało?...
— W Szalach ograbiona kasa! kasjer zabity; hrabstwo uciekli. W Ożarowie strajk; palą budynki hrabiego... bunt! — wyrecytował jednym tchem przerażony Jur.
— Jezus, Marja! — jęknął pan Maciej.
Ordynat wypchnął za drzwi służących i sam za nimi wyszedł.
— Uderzyć w dzwon pożarny. Niech straż rusza. Jeden pojedzie do Głębowicz po tamtą i romeńską. Tu Jur — ani kroku z pałacu; być na rozkazy pana. Dla mnie siodłać konia. Żywo!
Wydał polecenie i sam wszedł do gabinetu.
— Pożegnam was. Jadę do Ożarowa. Proszę być spokojnym, dziadziu!...
Z za okna rozległ się przytłumiony głos dzwonu. Bił wolno, rytmicznie, lecz tak przejmująco, jakby w każdym dźwięku zamykał tysiące ludzkich jęczeń.
Waldemar podniósł rękę do czoła.
— Ha! burza idzie! — rzekł do siebie i wyszedł z gabinetu.
W kilka minut cwałował na czele straży ogniowej, wyprzedzając dowódcę.
Od strony Ożarowa świeciła rozległa łuna.




VI.

I znowu ordynat objął komendę nad pożarem. Trafił na chwilę najtragiczniejszą, zawalenia się obór. Stada krów z rykiem przeraźliwym rzucały się prosto w ogień. Szał ogarnął bydło. Po okolicy szedł jeden grzmot ryków, żałosny bek cieląt roznosił echa strachliwe. Krowy waliły racicami w ziemię; łowiąc w pyski spieniony swąd spalenizny. Oczy zwierząt gorzały wściekłością. Popłoch i ogłupienie gnało ich na oślep w płonące zwaliska. Zginęły obory, stodoły i magazyny ze zbożem. Wszystko pokryła wyjąca, szeroko rozhulana płachta pożogi. Z klęski ocalały tylko stajnie; całą siłę obrony skierowano na nie, bo do palących się budynków nie było dostępu. Z miejscowych ludzi nikt nie ratował. Gromady ich stały w pobliżu, urągając strażakom, śmiejąc się z hrabiego Trestki, który biegał pośród ognia i klął różnemi językami. Michorowski dopadł go gdzieś na boku i rzekł z wymówką: