Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/51

Ta strona została uwierzytelniona.

— To polak?
— Zdaje się, ale nazwiska nie znam. Cały dzień przebywa w Monte Carlo, tu tylko nocuje.
— Hm! Ciekawe! — szepnął Waldemar, śledząc wzrokiem smukłą sylwetkę nieznajomego.
— Dlaczego ordynat tak się nim interesuje? To dość zwykły okaz na tem wybrzeżu.
— Ja go znam.
— Taak?...
— Nie wiem gdzie i kiedy, ale widziałem go dość blisko. Muszę go odszukać.
W kilka godzin potem ordynat był już w Monte-Carlo. Siedział na ławce w parku nawprost Kasyna i uważnie przepatrywał spacerujących.
Nieznajomy młodzieniec intrygował go już od kilku dni. Tylko, że w Nicei ginął mu ciągle z oczu.
Michorowski zamyślił się.
Patrzał na niezliczoną mozaikę ludzkich twarzy, przesuwających się obok niego, na gorączkowe ruchy tych ludzi, na wyraz odbity na każdym odrębnie, jak własna pieczęć. Nie dziwił się co ich denerwuje. Wiedział, że żądza złota. Posiada ją każdy — w mniejszym lub większym stopniu. U jednych ona ginie pod wpływem dostatku i gdy nie jest pobudzoną; u innych jest zduszana silną wolą; jeszcze u innych plonuje ciągle i prowadzi do zbrodni. Ten, kto zupełnie w zanadrzu jej nie posiada, nie ceni zarazem i życia. Abnegacja dla złota idzie w parze z apatją życiową lub z tak krańcowym idealizmem, że z życiem realnem również nie ma nic wspólnego. Zresztą, pomiędzy poszanowaniem grosza a żądzą złota jest cała przepaść. Najwięksi realiści, dbający o pieniądz, nie uczuwają tej zwierzęcej chciwości jego, chyba podraźni ich widok gór złota na stołach kasyna. Lecz silnych natur dreszcz ten nie zgubi; może chwilowo nimi wstrząsnąć. A często najgłębsi idealiści, którzy w pospolitych warunkach z pogardą odsuwają od siebie pieniądze i w istocie nie przywiązują do nich żadnej wagi, wpadają w matnię domu gry.
Bo ta jaskinia zdolną jest wydobyć żądzę złota z najtajniejszej skrytki ludzkiej istoty, tembardziej, jeżeli trafi na naturę zapalną, gorącą. Umie dokazać tej sztuki, jak sprowadzenie zamglonych ideą oczu poety z obłoków na sukno rulety.