Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/57

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ee! Tam wszystkie akcje skierowane są na Wiktora. Ja zawsze byłem enfant terrible. Ochrzczony tak niegdyś, zastosowałem się do nazwy.
— Wszystko to... możliwe, tylko ruletka zbyteczna — rzekł Waldemar. — Kto cię do tego wciągnął?
— Własny przemysł. Chciałem dużo wygrać i lazłem. A to... ciągnie. Sto razy przysięgałem sobie i Stalskiemu, temu brunetowi, co to wuj wie, że nie będę grał. Ale gdzie tam! Człowiek, jak bydlę...
Zaśmiał się swobodnie i przeciągle.
— Nareszcie Stalski odetchnął. Wyjechał do Warszawy, szczęśliwy, żem uratowany. Ciągle mnie pilnował, abym kulki do mózgu nie zaprosił.
Na parę dni przed wyjazdem z Nicei Bohdan spochmurniał. Był milczący, opryskliwy. Ordynat odkrywał w nim coraz nowe cechy Michorowskich, lecz nie poskromione żadnem wędzidłem. Nie mógł pojąć, co mu jest, pytać zaś nie chciał. Nareszcie chłopak przemówił. Miał minę niezwykle wahającą się.
— Wuju! mam do ciebie... jedną... prośbę. Wyjeżdżam z Nizzy; ale... cóż będzie... z Anną?!
— A!! więc jest i Anna?!
— Cóż to, wuju, wątpiłeś? Jestem przecie Michorowski! My tu mamy opinję ustaloną: niepodobna jej zaniedbywać.
— Ty ją ustaliłeś?...
— Ja utrwaliłem! Dzieło zapoczątkowane przez potentatów głębowickich.
Złożył przed ordynatem zabawnie poważny ukłon.
— Których jedynym reprezentantem jesteś ty wujciu.
Ordynat roześmiał się szczerze.
— No mniejsza! Jakże tam z tą Anną? Kto ona?...
— Wenus! Wenus Milońska! Boska dziewczyna! Ramiona — mówię wujowi — no pycha! zbudowana...
— Ale ja się pytam: kto ona? Że ładna, nie wątpię.
— A cóż mię obchodzi, kto ona? Moja! Ma śliczny buduarsio, cacy salonik, ubiera się szampańsko. Słowem — pigeon.
— Kokota?
— O! zaraz kokota! Przyjechała z Wiednia.
— Na sezon.
Bohdan skrzywił się.
— Ee, wuju! Ja ją kocham.